Moje zdjęcie
W podróży rowerem i myślami za własnymi marzeniami...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

 Temperatura w granicach 23°C, nieco niższa niż te, które ostatnimi czasy kreowały pogodową aurę... mimo to odczuwalnie bardzo przyjemna. Umiarkowany, ciepły wiatr nie przeszkadzał jakoś szczególnie podczas jazdy. Po wczorajszych burzach/deszczach nie ma już śladu. Na niebie drobne białe obłoki, tylko momentami ograniczające czerwcowe słońce. Naprawdę przyjemna pogoda...

Melodia na dziś:
Zbigniew Wodecki - Posłuchaj mnie spokojnie
-
 Dzisiejszy dystans to niecałe 46 km, przejechany w bardzo spokojnym (można by rzec leniwym) tempie, bo i gdzie tu się spieszyć?... ;) Trasa była niezwykle sielska, tym razem bowiem mijałem wyjątkowo dużo małych, urokliwych wiosek. 
Największe wrażenie robią na mnie stare gospodarstwa, z drewnianą zabudową i sędziwymi drzewami na podwórzu. Jedno, właśnie takie zwróciło dziś moją uwagę... bo oto przy piaszczystej ścieżce, na rozstaju dróg (przydrożny Chrystus akurat tam nie stał ale to nic ;)) znajdował się ciekawy przybytek z dawnych lat. Lekko podupadłe gospodarstwo, z drewnianym płotem, który swoją drogą chyba najmocniej został nadgryziony zębem czasu, a nad tym wszystkim dumnie królowało ogromne stare drzewo z piękną zieloną koroną. Takie drzewo na działce to wielki skarb, bo to przecież ciągle żywy świadek historii dawnych lat, a w dodatku tak urokliwy...

Król i jego włości

Przejeżdżając koło lasu, na jego obrzeżu zwróciła moją uwagę pewna brzoza. Pod nieco ponadrywaną korą, na odkrytym pniu jawiły się niezwykle interesujące wzorki. Pewne robaczki wydrążyły sobie pod korą sieć kanalików, tworząc w ten sposób jedyne w swoim rodzaju wzory. Jeden przypominał nawet słońce, gdyż wszystkie żłobienia rozchodziły się promieniście, wychodząc jakby z jednego wspólnego punktu. Być może pozostała kora skrywa pod sobą inne ciekawe dzieła tych niewielkich rzeźbiarzy... nie wiadomo... niech pozostanie to tajemnicą tej brzozy... ahh magia lasu...

Brzozowi rzeźbiarze

Drewniane słońce


wtorek, 2 czerwca 2015

 To był bardzo ciepły dzień. 26°C to prawdziwie letnia temperatura... i prawidłowo, w końcu to już czerwiec. Mimo silnego (po raz kolejny) wiatru, temperatura odczuwalna była bardzo wysoka. Co prawda dzisiejszą wycieczkę rozpocząłem dopiero późnym popołudniem, lecz mimo to miałem okazję dość intensywnie poczuć moc czerwcowego słońca.

Melodia na dziś:
Edward Sharpe and the Magnetic Zeros - Man on fire
https://www.youtube.com/watch?v=r3mS0M88ZQE

-
 Dystans w granicach 30-40 km, po raz kolejny nie mierzyłem dokładnie. Tym razem w głównej mierze były to tereny leśne i polne ścieżki. Jakoś tak ciągnęło wilka... ;)
Bardzo lubię w lasach pewien specyficzny typ ścieżek... chodzi mi o takie miejsca gdzie jednocześnie mamy połączenie zieleni krzewów, traw i ściółki oraz różnych odcieni (a przede wszystkim jasnego) brązu prezentowanych przez pnie wysokich iglastych drzew oraz piasek i wysuszone igły na ścieżkach. Gdy w tle widzę do tego błękitne niebo to moje myśli zaczynają wracać do wspomnień o rodzinnych wakacjach nad morzem. Zawsze, gdy wybieraliśmy się na plażę mijaliśmy tego typu krajobrazy... w zasadzie do pełni tamtego obrazu brakuje mi już tylko charakterystycznego zapachu morza i cichego dźwięku szumu fal w oddali. No ale od czego mamy wyobraźnię :)

Wspomnienia z nad morza

Mijając jedną z wiosek natrafiłem na ciekawe miejsce. Na jednej z działek nie znajdowało się nic poza starą studnią. Roślinność na posesji żyła sobie spokojnie własnym życiem. Nieco przerośnięta niewielka łąka otoczona krzewami i drzewami gościła tylko wspomnianą wcześniej studnię. Mimo, iż za podstawę studni służył (zdaje się) zwykły betonowy krąg, to jednak reszta mechanizmu dość mocno nawiązywała do dawnych czasów. Mamy oto bowiem blaszane wiadro na cienkim łańcuchu owiniętym wokół drewnianego walca, na którego jednym z końców znajdowała się metalowa korbka z uchwytem. I pomyśleć, że niegdyś żadne domostwo nie mogło się obyć bez takiego obiektu przy domu lub w niedalekim sąsiedztwie. No cóż, czas płynie...

Samotna studnia

Leniwie zachodzące słońce, przywołujące mnie do drogi powrotnej zastało mnie na polnych ścieżkach. Momentami czułem się jakbym podążał swego rodzaju labiryntem, w którym korytarze tworzyły łany zbóż pnące się ku górze i niczym ściany okalające z obu stron ścieżkę. Kierując się w stronę słońca, udało mi się opuścić labirynt i spokojnie wrócić do domu... a więc sukces! :)

Czas wracać